Czas, to miejsce, dosłownie. Zmienia to trochę obraz rzeczy.
Zatrzymani w chwili obecnej, jak zesłani Bogowie, którzy zapomnieli o swojej rdzennej mocy poruszamy się po omacku, próbując przypomnieć sobie kim jesteśmy na prawdę.
A więc kim jesteśmy? Może to neurony, które iskrzą za każdym razem, kiedy fala złości odbiera nam możliwość oddechu, może to krew w kilometrach organicznych kabli, rozplecionych w najdoskonalszy sposób pompuje życiodajny tlen, byś mógł korzystać ze swoich sześciu zmysłów, po prostu, bez tłumaczeń. Może całe ciało, ogólnie, tak doskwierające że czujemy nieraz bezsilność na samą myśl, że może być inaczej. I te nasze wieczne rozkminy. A co by było, gdyby, co by się stało, jakby to, jakby tamto, jakbym się rzucił z mostu. Może to o nie chodzi?
A może... chodzi o to w co wierzysz? Ale tak szczerze wierzysz. A może o to, co czujesz? A może chodzi o to, byś uśmiechnął się do swojej matki, kiedy siedzicie razem przy niedzielnym obiedzie, powiedział: "mamo, kocham Cię", mimo tego, że godzinę temu po raz kolejny powiedziała, że któraś z Twoich życiowych decyzji nie przyniesie niczego dobrego.
Czas, to miejsce, punkt widzenia. Zatrzymani w nim, uwięzieni z bezruchu, na który - o zgrozo - sami się zdecydowaliśmy... a może nie. Udajemy, że wszystko w nas i dookoła nas jest OK, w porządku, A może ktoś decyduje za nas? A może w ogóle nas to już (czy tam jeszcze), nie obchodzi?
Czy jest tutaj cokolwiek stałego? Punkt odbicia? Jakikolwiek?
Kim jestem w ogóle?
Szamocze sie z myslami ,ktore nie chca mnie opuscic ,zostalam skrzywdzona ,przez osobe ktora kocham ...Stracilam wole zycia ...Nie potrafie juz sobie pomoc ...
OdpowiedzUsuń